W second class
- kamilawilczynska
- 25 lut 2017
- 4 minut(y) czytania

Pociągi w Indiach to temat o którym można by stworzyć dobrą powieść. Z racji tego, że kraj jest wielkości niemalże Europy, dla podróżnika pociąg staje się przez chwilę domem, sklepem, miejscem odpoczynku, pielgrzymki, lub utraty życia. W pociągu można pomyśleć, pogapić się bezcelowo przez okno, poczytać książkę, przespać się, czyli zrobić rzeczy na które czasami szkoda jest osobą stale się przemieszczającym. Jednakże, jeśli ktoś nadal jest spragniony przygód zawsze może ich doświadczyć także w pociągu. Wystarczy przejść się wąskim korytarzem, aby posłuchać muzykę wykonywaną przez pielgrzymów ubranych w skąpe stroje z przewieszoną przez nagi tors malą - różańcem modlitewnym, żebrających transwestytów, członków sekty Kryszny, albo wystarczy odbyć kikudziesięciodzinną podróż drugą klasą....
Należy wiedzieć, że taki ogólny podział pociągów na klasy: pierwsza klasa (mamy własne pokoje, pościele ręczniki), slipper (jesteśmy szczęśliwcami z własną pryczą) oraz second class, w której zawsze, ze względu na koszt biletów ilość podróżujących przewyższa ilość miejsc siedzących. Mi przypadkowo zdarzyło się podróżować wszystkimi rodzajami...
Domyślacie się więc, że chcąc gnać przez kraj w drugiej klasie należy być przebiegłym, sprytnym i mieć mnóstwo siły by nie dać się wepchnąć na tory zdeterminowanemu tłumowi. A było o co walczyć. Przykładowo - trasa na długości 1500 km kosztowała bez żadnych zniżek 18 zł...! Podróż w second class, ponad to wymaga niemałej pomysłowości. W momencie, kiedy brakuje miejsc siedzących na poziomie, zawsze można wdrapać się nad głowami innych podróżników, na prycze na których leżą bagaże i znaleźć sobie skrawek przestrzeni, by móc choć na chwilkę zamknąć oczy i odpocząć po walce z tłuszczą.
Najlepiej jest, podróżować oczywiście slipperami, jednakże nie zawsze jest to możliwe, ze względu na brak miejsc, lub ze względu na złośliwego Pana w obsłudze... i tak niejednokrotnie zapłatą za niezarezerwowanie biletu w biurze dla podróżników zagranicznych, po wielu godzinach wyczekiwania na dworcu, nocach spędzonych na podłodze, by wstać tylko i dowiedzieć się, że znowu nie zmieścisz się do pociągu, nadchodzi czas, że trzeba zebrać resztki sił i stoczyć batalię o miejsce siedzące.
My mając to szczęście- nieszczęście, że podczas naszego pobytu w Indiach obchodzone jest hucznie święto Divai i podobnie jak w Europie na święta Bożego Narodzenia komunikacja jest sparaliżowana.
Jednym z cięższych "teleportów", jakich kiedykolwiek doświadczyłam okazała się podróż z Katmandu na Goa, czyli odległość nieco poniżej 3tys km. Pierwsza część tj Katmandu - Sunauli przebiega nadzwyczaj szybko. Jadąc w nocy po wszelkich nierównościach z myślą o tym, że lada chwila możemy wylądować w przepaści jakoś nie odczuwałam zmęczenia. Kolejny rozdział Sunauli - Waranasi to nieco gorsze doświadczenie. Wierzcie lub nie, ale przemieszczając się autobusem bez amortyzatorów przez 15 h można nabawić się choroby psychicznej i wszelkich narządów wewnętrznych włącznie z wnętrzem czaszki, którą co jakich czas waliło się w sufit.. Osobną historią jest fakt że jedynie tam próbowano nas okantować na transporcie...
W Waranasi postanawiamy zrobić sobie nocny stop, jednakże okazuje się że hotele położone w pobliżu dworca nie mają pozwolenia na przenocowanie podróżnych zagranicznych, (?) a nie ma zupełnie sensu wynajmować hotelu w mieście, podczas, gdy pociąg którym jesteśmy zainteresowali odjeżdża za 6h... Takim sposobem spędzamy ponownie noc na dworcu w Waranasi z dziesiątkami innych wyczekujących, z żebrakami i zwierzętami, uważając, aby przypadkiem nie wejść w owinięte płótnem śpiące na podłodze ciało. Poprzednio mieliśmy szczęście, gdyż zainteresowała się nami policja, która załatwia nam nocleg w poczekalni na sofie. Nieczęsto bowiem widzi się białych wyczekujących na podłodze z hindusami nienależącymi należącymi raczej do wyższych klas... Jakby tego było mało rankiem okazuje się, że wolne miejsca w sipperach będą dopiero za 2 dni. Nie możemy czekać aż dwóch dni, gdyż chcę spędzić swoje ostatnie dni na Goa! Wobec tego decydujemy się zakupić bilety w drugiej klasie.
Pociąg startuje za kilka minut, a my mamy do przebiegnięcia jeszcze cały dworzec. Ostatecznie maszyna rusza, a my nie możemy znaleźć naszego wagonu. W biegu nie zauważam, gdzie się podział Marcin. Musiał wskoczyć do pociągu. Wskakuję także i ja do wagonu, który jest najbliżej mnie. Nieopatrznie wskakuję do I klasy. Ale nie ma już odwrotu. w momencie, kiedy mówię obsłudze, że to pomyłka spodziewam się, ze zostanę wyrzucona z przedziału. Trafiłam jednak na przemiłego Pana, który udostępnia mi siedzenie, daje śnieżnobiały ręcznik i najwyraźniej cieszy się że ma dziwną towarzyszkę podróży. Niebawem wychylam się z pociągu i z ulgą dostrzegam czuprynę Marcina, również poszukującą mojej osoby. Na przystanku miły Pan z pomaga mi dotrzeć do zgubionego Marcina. Ze względu na fakt, że wskoczyliśmy do pociągu jako ostatni nie było mowy o miejscach siedzących, a jedyną wolną przestrzenią jest jakiś metr kwadratowy pomiędzy toaletami, w towarzystwie włóczęgi, który nie może chodzić i pod bandażami skrywa schorowane nogi, człowieka któremu nieustannie towarzyszy niemalże gruźliczy kaszel i innych ludzi których los zetknął się z naszym na tej niewielkiej przestrzeni. Są i tacy, który nie mogą się nadziwić, co biali robią w takim miejscu i chcą nas poznać, są też obojętni widząc małego rudowłosego człowieka siedzącego ze zmęczenia w przejściu do toalety... Tak oto po 10 godzinach zaproszono nas na miejsca siedzące, poczęstowano domowymi wypiekami i odbyto ciekawą rozmowę. W końcu zmęczone ciało może nieco odetchnąć, aby znów realnie oceniać rzeczywistość, bo coś jest nie tak, kiedy nie robi na nas już wrażenia fakt, że koło głowy mężczyzny leżącego na wznak pomiędzy siedzeniami przebiega szczur. Na kolejnej stacji znów możemy się napić czaja. Nic tak nie smakuje jak gorący kubek masali czaj prosto z metalowego czajnika z dworca. Zaskakujące, że Samosy albo inne przysmaki smakują całkowicie inaczej w różnych partiach kraju, ale czaj na dworcu jest niezmienny i nie może się z nim równać żaden napój z restauracji! Procedura kupna czaja, bądź wybornych dworcowych przekąsek odbywa się według ściśle stosowanej procedury. Wystarczy bowiem doniosłym głosem wykrzyczeć nazwę produktu, który chcemy nabyć, następnie dostajemy go przez zakratowane okienko, aby zdążyć wyjąć należność ruszającemu już pociągowi. Czasami handlarze wsiadają do pociągów, jakby byli przygotowan na toi, że pognają spontanicznie ze swoimi produktami kilkaset km dalej.
Docieramy do Bombaju, ok 20 milionowego miasta, dobrze kojarzonego przez Zachód z filmu "Slamdog, milioner z ulicy". Pociągi w Bombaju to wciąż niechlubny temat. Dziennie, w tym przeludnionym mieście ginie na torach wiele osób chcących dostać się do pracy. Z relacji Marcina, który ubiegłym razem stacjonował w tym mieście wynika, że pociągi stacjonują non-stop, a i tak brakuje w nich miejsca dla chcących dostać się do miejsca pracy ludzi. Skutkuje to widokiem wiszących na zewnątrz, trzymających się kurczowo barierek ludzi. Niektórzy nie mają wiele szczęścia i nigdy nie dojadą do miejsca destynacji.
Spędzając jeden dzień w Mumbaju kierujemy się na legendarne GOA, tym razem slipperem....
Comentarios