top of page

Flamme d'Amour i o tym jak wiara przenosi góry ;)

  • kamilawilczynska
  • 4 wrz 2019
  • 9 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 27 maj 2021


Jest rok 2004. Demokratyczna Republika Konga, przygraniczne miasto z Rwandą - Goma. Na horyzoncie tli się wciąż aktywny, jeden z najbardziej niebezpiecznych wulkanów świata o mistycznej nazwie - Niragongo. W powietrzu unosi się jeszcze napięcie i niepewność po oficjalnie zażegnanym konflikcie - Drugiej Wojnie Domowej o DRC, podczas której doszło do okrucieństw na niewyobrażalną skalę.

Ulice Gomy, spowija jeszcze mgła, zwiastująca nadchodzący nowy, upalny dzień. Do do jednego z budynków otaczającego niewielki drewniany kościółek wchodzi niczym niewyróżniająca, miejscowa kobieta ubrana w kolorową suknię. Do stołu zaprasza ją znajomy sprzed lat. Po długiej rozmowie na stół kładzie książkę. Kobieta wyciąga po nią rękę i wpatruje się w okładkę, jeszcze nie zdając sobie sprawy, jaki wpływ wywrą na nią słowa w niej zapisane...




Pragnę Wam przedstawić Siostrę Alverę, niezwykłą osobowość z którą przyszło mi spędzić blisko trzy tygodnie. Podczas burzliwego procesu wizowego, przez jaki dane było mi przebrnąć, Ona nie miała ani chwili zwątpienia, z pomocą przyjaciół załatwiała wszystkie niezbędne formalności. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby mnie znała. Jednakże przed wyjazdem widziałyśmy się tylko raz, podczas wideokonferencji w której uczestniczyło ze mną cztery osoby i podczas której z języka swahili poprzez francuski i włoski docierała do mnie informacja po angielsku. Tym bardziej jestem wdzięczna, że Siostra zdecydowała się uczestniczyć z nami w tej długiej mozolnej i stresującej podróży, którą były wszystkie formalności niezbędne do postawienia mojej nogi w Demokratycznej Republice Konga. Uczestniczyła w tym mimo, że miała o wiele ważniejsze zmartwienia – administracja dwóch sierocińców oraz poważne problemy zdrowotne.

Rodzina Alvery pochodzi z Rwandy. Około 1950 roku rodzina przeniosła się do Demokratycznej Republiki Konga w okolicę Gomy. Siostra nie rozpoczyna swojej historii od swojej biografii, ale od osoby, która miała na nią znaczący wpływ – od swojej biologicznej siostry – Teresy.

Teresa urodziła się w Rwandzie i była pierwszą w rodzinie, która przyjęła wiarę chrześcijańską. Nawróciła swoich rodziców oraz rodzeństwo. Kobieta powiła czwórkę dzieci. Nie było jej jednak dane cieszyć się spokojnym, stabilnym życiem, ponieważ umarł jej mąż. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jaka przyszłość czeka samotną wdowę z czwórką dzieci w państwie, gdzie pozycja płci pięknej nie jest mocna. Wkrótce rodzina męża Teresy rozpoczęła poszukiwania nowego partnera życiowego dla swojej synowej. Teresa, przekonana, że już raz „ślubowała miłość i wierność” nie była w stanie ponownie poślubić mężczyzny z powodów religijnych. Sytuacja była tym bardziej skomplikowana, że tradycja nakazuje rodzinie mężczyzny wnieść posag w postaci majątku tj: pola, bydła czy innych drogocennych rzeczy. Teresa została więc samotnie w domu należącym teoretycznie do rodziny męża. Kiedy nie zgodziła się na ponowne zamążpójście, rodzina ta kazała opuścić posiadłość oraz zostawić potomstwo. Teresę przyjęła pod swój dach chrześcijańska grupa, zajmująca się wdowami. Kobieta poczuła się bardzo samotna w nowym domu, dlatego też, za przyzwoleniem zwierzchników mogła wziąć ze sobą biologiczną siostrę. Jak się domyślacie była nią malutka Alvera. Kiedy dziewczynka miała sześć lat zwykła mówić, że w przyszłości, to ona zajmie miejsce najstarszej siostry zakonnej w tym zgromadzeniu. To właśnie w tym miejscu Alvera rozpoczęła swoją edukację. Teresa bardzo wyróżniała się na tle innych wdów. Była bardzo zmotywowana, pomagała w administracji miejsca w którym żyła. Potencjał ten zauważyli White Fathers, Ojcowie Biali (Zgromadzenie Misjonarzy Afryki, zgromadzenie zakonne założone przez arcybiskupa Algieru, późniejszego kardynała Karola Lavigerie w 1868 roku) których przyszło jej poznać. Ojcowie postanowili wybudować kolejny taki ośrodek dla samotnych kobiet, które zostawały zmuszane do ponownego zamążpójścia. Od tej pory Teresa stała się ich prawą ręką w prowadzeniu nowego przybytku. We wspólnocie kobiety mogły wspólnie pracować na własne utrzymanie oraz pomagać innym, którzy tej pomocy potrzebowali.

Alvera cały czas ma w swojej pamięci, to co zrobiła i jaka była jej siostra. Do dziś bez wątpienia pozostaje jej inspiracją. Siostra wstąpiła do zgromadzenia sióstr karmelitanek w 1985 roku. Nawet podczas pobierania nauk w zgromadzeniu, Alvera nie poprzestała pomagać strapionym ludziom, potrzebującym wsparcia. Dzięki Karmelitankom, rozpoczęła czteroletnie studia w Rzymie. Czas ten nie był łatwy, ponieważ borykała się wówczas z problemami natury zdrowotnej, a po trzech latach umiera jej ojciec. Siostra bez wahania przerywa naukę i wraca, aby zatroszczyć się o samotną matkę. Po dwóch miesiącach umiera także jej rodzicielka. Od tego czasu przez kolejne trzy lata współpracuje ze swoim zgromadzeniem w ojczyźnie. W 1993 roku wraca do Rzymu, aby dokończyć edukację i przygotowuje się do złożenia ślubowania. W tym czasie Teresa poważnie choruje. Troszczy się o nią brat i zabiera ją na leczenie w Rwandzie. Dnia 13.08.1993 roku Teresa umiera. Alvera ciężko znosi śmierć ukochanej siostry i modli się do Boga: Panie, ja wiem, że moja siostra była niczym święta. Proszę, spraw abym nie płakała podczas ślubowania”. Ślubowanie, było dla niej niezwykłym przeżyciem i nawet, wówczas czuła obecność swojej siostry. Ponownie wraca do Rzymu, aby dokończyć studia. Podczas tego okresu cały czas myśli o projekcie, który rozpoczęła Terasa i o tym jak go kontynuować.

W tym czasie niespodziewanie wybucha wojna. Wojna, która niesie największą ilość ofiar po II wojnie światowej. Konflikt pomiędzy Tutsi a Hutu wybucha 6 kwietnia do lipca 1994 i pochłania 800 000 do 1 071 000 ofiar w okresie 100 dni.[1] Ta najtragiczniejsza rzeź i największa porażka ONZ sprawia, że Alvera chce wrócić niezwłocznie do kraju, aby służyć pomocą. Wraca do Gomy, miasta położonego na samej granicy z Rwandą. Jest wówczas świadkiem niewyobrażalnego ludzkiego cierpienia jaki zgotowali sobie ludzie. Masa uciekinierów z Rwandy koczuje na ulicach miasta i poza nim. Tworzą się obozy uchodźców. Tutsi, którzy byli ofiarami w Rwandzie, rozpoczęli swój odwet na Hutu znajdującym się na terenie DRK (Demokratycznej Republice Konga). Pamięć ludobójstwa i nienawiść etniczna rozlała się wówczas na obszar Kongo, wywołując pierwszą i drugą wojnę domową w Kongo. Druga wojna domowa zakończona została oficjalnie w 2004 roku, ale nieoficjalnie trwa po dziś dzień.

Na pytanie czy nawet w tych najgorszych czasach, siostra miała chwile zwątpienia, odpowiada ze stoickim spokojem: „ Nie raz pytałam Boga, dlaczego to wszystko się dzieje, dlaczego umierają ludzie, ale nawet wtedy nie byłam na Niego zła. Nawet wtedy, pomimo złych warunków chciałam pomagać”.

Zgromadzenie Karmelitanek zdecydowało się wysłać siostrę w roku 2002 r. na Madagaskar. Jednakże ona, pomimo ogromnego dystansu jak dzielił ją od kraju, nie przestawała myśleć o sytuacji tam panującej. W międzyczasie borykała się z problemami zdrowotnymi. W 2004 roku wróciła do kraju na wakacje. Spotkała wówczas pewnego księdza, który po rozmowie z nią stwierdził, że posiada ona specjalny rodzaj powołania. Podarował jej wówczas książkę „Flamme d’Amour”. Wróciwszy na Madagaskar przeczytała lekturę. Książka stała się ogromną inspiracją dla Alvery. Jej przesłanie brzmiało: módl się i ciężko pracuj nawracając i zjednując społeczeństwo. Przeczytawszy książkę, znalazła biografię kobiety, która otrzymała wiadomość – płomień miłości: Flame d’Amour, jak brzmi nazwa lektury. Postacią tą była kobieta pochodzenia węgierskiego - Elizabeth Kindermann.

Elizabeth wychowywała się w wielodzietnej rodzinie, bowiem przyszło jej dorastać z sześciorgiem braci. Nie przyszło jej długo cieszyć się ich towarzystwem, ponieważ gdy była jeszcze trzynastoletnią dziewczynką jej rodzeństwo umarło. Wówczas też ruszyła w drogę do Budapesztu w poszukiwaniu pracy i pomysłu na życie. Bezdomna Elżbieta, spała wówczas w kościołach. W tym czasie poznała ojca, który dał jej posadę gospodyni domowej, dzięki czemu dziewczynka nie była zmuszona tułać się po ulicach stolicy. Niedługo później pojawiło się powołanie Elizabeth. Szukając odpowiedniej drogi, żeby stać się siostrą zakonną, słyszała tylko głos społeczeństwa: „Ty nie masz żadnego powołania, szukasz tylko ucieczki od twojego obecnego stanu.” Dołączyła do kościelnej scholii. Tam poznała mężczyznę, który się z niej zakochał. Niedługo później Elizabeth poślubiła go. Mąż Kindermann pochodził z dobrze sytuowanej rodziny. Obdarzona sześciorgiem dzieci Elizabeth niedługo cieszyła się spokojnym życiem gospodyni domowej, ponieważ zmarł jej mąż. Jej sytuacja materialna zaczęła się pogarszać, a ona nie była w stanie zarobić wystarczających pieniędzy, aby zaspokoić potrzeby licznej rodziny. Zadając sobie pytanie: dlaczego mnie to wszystko spotyka” zaczęła tracić wiarę. Podczas pogrzebu męża, po raz kolejny słyszy głos: „ Wracaj, módl się.” 13.05.1991 roku Kindermann obwieszcza, że ukazała jej się Matka Boska, która podarowała jej „płomień miłości”, płomień, który od tej pory miała rozprzestrzeniać, pomagając ludziom.

Alvera, cały czas mając w pamięci uczynki Teresy oraz "płomień miłości" Elżbiety, odkryła dogłębnie swoje powołanie. Przekonana, że to z nim się urodziła, opuściła zakon Karmelitanek w celu niesienia pomysłu „Płomienia Miłości”. Jej wnętrze wręcz krzyczało: Pan mnie wzywa! Będę kontynuowała to, co rozpoczęła moja siostra!”.

Podczas pewnej modlitwy Alvera usłyszała głos: „Pan Bóg, zaczął od niczego, od zera, Ty też zaczniesz od zera”.

Obwieściła wówczas publicznie: ”Będę podążać za tym, co rozpoczęła Teresa w imię „Płomienia Miłości” o którym mówiła Elżbieta!”.

Swoje pierwsze kroki w danej sprawie postawiła dzięki pomocy Białych Ojców. Swoją aktywność rozpoczęła w miejscu, które prowadziła jej siostra. Po miesiącu przygotowań, zaczęła przyjmować pierwsze dzieci. Pomocą służyły jeszcze cztery kobiety, które także chciały zostać siostrami zakonnymi. Finansową pomocą służył włoski misjonarz, którego spotkała jeszcze mieszkając na Madagaskarze oraz przyjaciel Teresy, ojciec Karmelitanin.

Oficjalnie pierwsze centrum, położone w górskiej prowincji Masisi w wiosce Nyakariba otwarte zostało w 2005 roku. W 2008 roku wojna w tej części DKR rozgorzała na nowo. Ewakuowano dzieciaki i przeniesiono na ten czas do drugiego sierocińca, założonego w roku 2007 w mieście Goma. Grupa nazwana przez pomysłodawczynię „Flamme d’Amour” rozrastała się prężnie w związku z czym potrzebowano coraz więcej przestrzeni do życia. Na początku sierociniec w Gomie mieścił się w malutkiej drewnianej chatce. Z pomocą przyszli życzliwi ludzie, w tym hiszpański Ojciec, który podarował pieniące na kupno niezbędnej działki.

W tym czasie pojawiła się także w życiu mieszkańców sierocińca, także pewna włoszka. Zorganizowała operację dla dziewczynki niemogącej chodzić, po czym zorganizowała fundusze, dzięki włoskiej organizacji dobroczynnej - ONLUS. Dokupiono dodatkowy grunt pod budowę oraz postawiono kilka dodatkowych budynków. W pomoc zaangażowała się także grupa Protestantów, którzy pomogli wybudować dwa dodatkowe budynki. Współpraca z protestanckimi darczyńcami zakończyła się jednak szybko ponieważ pomoc nie była bezinteresowna, a zapłatą miała być zmiana religii mieszkańców tego przybytku.

Kiedy wojna w Masisi dobiegła końca, powrócono do pierwszego centrum. Obecnie zamieszkuje go pięćdziesięcioro pięcioro dzieciaków zaś Gomie przebywa na dzień dzisiejszy osiemdziesięcioro dziewięcioro młodych dusz.

Pierwszy sierociniec w Nyakariba, oddalony jest od miasta około 80 km, jednakże podróż dostosowanym do warunków autem zajmuje około trzech godzin. Kiedy tylko wkraczamy w teren górski asfalt się kończy, a rozpoczynają dziurawe bezdroża, otoczone przez hektary pól uprawnych i maleńkich wiosek należących obecnie do syna byłego prezydenta Kabili. Trochę uderza po oczach kontrast - oddalona od drogi głównej willa byłej głowy państwa oraz biedne, zapadające się chatki, które widzimy przy trakcie. W sierocińcu tym nie znajdziemy energii elektrycznej ani bieżącej wody pitnej. Jedyne źródło, które przychodzi nam zobaczyć nie tryska znaczną ilością wody, więc z pewnością w niedalekiej przyszłości koniecznością będzie odnalezienie kolejnej rezerwy wody. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy w tym miejscu, to to, że dzieciaki są znacznie mniej otwarte na nowych przybyłych i nie wszystkie mówią w lokalnym języku (część z nich mówi w języku Kenya-Rwanda. Zrozumiałym wytłumaczeniem na ich nieco zdystansowane podejście do nowo przybyłych wydaje się to, że jesteśmy drugimi muzungu (białymi) w historii tego miejsca, którzy docierają w tą zapomnianą krainę. W prowadzeniu domu, pomagają czterej lokalni mieszkańcy. Jak dla mnie, wszyscy, którzy decydują się mieszkać w takich warunkach z własnej woli zasługują na miano bohatera. Wyobraźcie sobie tylko, jak wykonać w takich warunkach podstawowe obowiązki – ugotować trzy posiłki dziennie i zrobić pranie dla takiej ilości dzieciaków! Oprócz tego, jak mawia ukochana Ronde, pracująca w administracji Flamme d’Amour: „Ile dzieci – tyle problemów. Musisz wysłuchać każdego podopiecznego z osobna, każde potrzebuje naszej atencji”

W Nyakariba nie udaje nam się dostrzec maleńkich mieszkańców. Siostra spieszy z wyjaśnieniem, że najmłodsze dzieci zawsze umieszczają w miejskim sierocińcu z powodu dogodniejszego dostępu chociażby do służby zdrowia. Poza tym Ci najmniejsi potrzebują najwięcej uwagi, dlatego też każda z około 10 sióstr, przebywających na terenie Flamme d’Amour w Gomie, dostaje takie najmłodsze dziecię i staje się dla niego mamą przez pierwsze lata jego życia.

W drugim oddziale w Gomie, stacjonuje administracja. Dzięki Ronde i Michaelowi ośrodki te mogą sprawnie działać, a formalności w związku z przyjęciem nowych maluchów przebiegają płynnie. Oprócz tego na terenie ośrodka prężnie działa grupa wsparcia samotnych kobiet, które działalnością w postaci rękodzieła, mogą zarobić na własne utrzymanie. Prężnie funkcjonuje także grupa śpiewaków i artystów, która składa się z lokalnej młodzieży.

W sierocińcu znajdują się dzieciaki od urodzenia (kilka dni temu powitano nowym członkiem rodziny stał się miesięczny chłopiec) do 15 roku życia. W przypadku, kiedy nieletni mają jakichś krewnych, po ukończeniu wspomnianego wcześniej wieku, sierociniec działa na rzecz reintegracji dziecka z rodziną. Nawet po powrocie na łono familii, Flamme d’Amour nie przestaje się nim interesować i nadal służy pomocą, jak chociażby w ukończeniu edukacji. Dzieciaki nie mające szansy na powrót do domu, zostają tutaj, tak długo, aż się usamodzielnią.

Szczególnie ważną działalnością sierocińca jest pomoc dzieciom w osiągnięciu edukacji. Edukacja w DKR jest płatna i nie każdego jest na nią stać. Z rozmów z moim „przewodnikiem” po tym nieznanym świecie mówimy tutaj sumie 90$ za jedno dziecko za rok za szkołę podstawową oraz do 200$ za szkołę średnią. Studia, w zależności od fakultetu kosztują około 700$ za rok. Sami przyznacie, że opłacenie szkoły dla ponad setki dzieciaków to niemały wydatek. Wciąż według statystyk na rok 2016 w kraju żyje 11% analfabetów płci męskiej oraz 33,5% płci żeńskiej.[2] Edukacja znacznie mogłaby się przyczynić do ustabilizowania sytuacji w regionie w przyszłości, dlatego tak bardzo ważne jest, to co robi Flamme d’Amour.

Od rozpoczęcia działalności do dnia dzisiejszego udało się dokonać sześć międzynarodowych adopcji. Około sześć lat akt ten został zakazany przez rząd.

Kiedy wracam wspomnieniem, to tego pięknego miejsca, niczym wyspa otoczonego wodami wojen, chorób i katastrof naturalnych, jestem pod wrażeniem tego, co może zrobić bezgraniczna wiara, nadzieja i miłość….


[1] https://pl.wikipedia.org/wiki/Ludob%C3%B3jstwo_w_Rwandzie

[2] https://countryeconomy.com/demography/literacy-rate/democratic-republic-congo


 
 
 

Commentaires


RECENT POSTS:
SEARCH BY TAGS:

© 2023 by NOMAD ON THE ROAD. Proudly created with Wix.com

  • b-facebook
bottom of page