top of page

Miło mi cię poznać

  • kamilawilczynska
  • 19 kwi 2017
  • 5 minut(y) czytania

Długo zanosiłam się ze publikacją tego tekstu, tekstu z pewnością najtrudniejszego do obrania w słowa, bo o czymś tak kruchym i delikatnym, jak relacje międzyludzkie (jakkolwiek patetycznie to zabrzmi ;). Czyż nie ciężko nam rozmyślać, a co dopiero ująć w słowa to, jakie odczucia żywimy względem innych? Może o niektórych rzeczach po prostu nie powinno się mówić. Jakkolwiek ja pragnę podjąć te próbę.

Czasami nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele tracimy, będąc wielce powierzchowni i pochopni w swych osądach. Czasami nie znając kogoś, jesteśmy w stanie wyrobić sobie całkiem ciekawe, często nieprawdziwe opinie. Ważne jest jednak, aby nie dać się zwieść pierwszemu wrażeniu, swoim imaginacjom.

Jestem pewna, że wiele z Was zna serial "How I met your mother". W serialu w zabawny, niebagatelny sposób zostało zaprezentowane ciekawe zjawisko: gdzie to samo zdarzenie jest zupełnie inaczej odbierane przez kilku bohaterów. My, w życiu codziennym, niejednokrotnie nie zdajemy sobie sprawy, że nie jesteśmy "pępkiem" tego świata i że ta sama rzecz może być odbierana przez współegzystujące z nami osoby w zupełnie atypowny, odmienny sposób. Ciężko jest jednak przemóc się i spojrzeć w nieszablonowy sposób, nijak kooperujący ze zdrowym rozsądkiem. Być może niejednokrotnie, kierując się rozumem, straciliśmy sposobność do zawarcia ciekawej, odmieniającej nasze życie relacji z drugim człowiekiem?

Ja, dając wiarę być może naiwnemu stwierdzeniu, że "nic się nie dzieje bez przyczyny", porzucając standardy i być może zdrowy rozsądek, pragnę dziś skreślić kilka słów o Marcinie, moim kompanie tej Azjatyckiej aberracji...

Spotykamy się na dworcu w Krakowie. On jedzie z samej Białowieży ja z Bieszczad. Jakaś mała kawiarenka w centrum i jakiś napój, jakaś całkiem przyjemna rozmowa, a jednak żadne z nas chyba nie zdawało sobie sprawy, że to może wypalić. Po tym jak zobaczyłam ogłoszenie Marcina szukającego kompana podróży do Indii, nie mogłam przestać o tym myśleć . I wciąż to samo pytanie, brzęczące nieustannie w głowie: "kiedy jak nie teraz?" W ogłoszeniu Marcina nie dało się odczuć żadnego nagabywania, krętactwa. Po prostu dał znać światu, że jedzie i jeśli ktoś jeszcze ma taki plan, może się dołączyć. I to mi się spodobało!

Po kilku dniach wspólnej włóczęgi, każde z nas opowiedziało jakie były nasze odczucia wobec drugiej osoby po pierwszym spotkaniu i podczas wspólnego planowania podroży. I wtedy uświadomiłam sobie, że świat nie do końca jest taki, jakim by go widzimy, wszystko jest cholernie względne. I wówczas niczym w serialu zostały przedstawione dwie wersje wydarzeń.

Dla mnie, na wstępnie Marcin był odpowiedzialnym, starszym, oświeconym wykształconym i doświadczonym w podróżowaniu Panem. Od samego początku nie ukrywał, że chce pracować w podróży na swoim laptopie, więc niejednokrotnie będziemy zmuszeni się rozdzielać. Nie opuszczało mnie przeświadczenie, że z powodu tej jego pracy nie będzie wspólnych przygód, spania na dziko i innych wariactw. Ale plusem nadal pozostawało dzielenie różnych kosztów i podróżowanie z kimś znającym Azjatyckie realia. Jakkolwiek, liczyłam się z możliwością rozdzielenia w przypadku, kiedy nie będziemy w stanie znaleźć wspólnego języka. Pewna, że Marcin wymaga ode mnie jako takiego ogarnięcia i planu, zaczęłam na znak mojego zaangażowania podsyłać mu inki do ciekawych eventów, wydarzeń, miejsc.

Jednakże już w Krakowie Marcin powiedział mi, że nie chce nigdzie gnać, że odkrył inny, interesujący sposób podróżowania - zostanie chwilę w jednym miejscu, bo nie ma nic piękniejszego niż to, kiedy ludzie zaczynają witać się z Tobą na ulicy, mówić po imieniu w innym kraju. Ja na wspomnienie podróży z Darem, kiedy to każdego dnia goniliśmy przed siebie, w konsekwencji czego, po kilku dniach bywaliśmy niesamowicie zmęczeni, byłam w stanie przystać na taką propozycję. Więc myśli Marcina były jednoznaczne - "w Krakowie umówiliśmy się że nie będziemy gonić, a teraz ona podsyła mi miliady linków. Pewnie wszędzie tam chce jechać!" i wówczas Martino zaczął szukać wymówki pokroju: "umarła mi babcia, więc nie mogę jechać" Ponadto od samego początku, Martino przekonany był, że porozmawiam sobie z Darem i wspólnie dojdziemy do wniosku, że jednak nie mogę jechać. Nikt o zdrowych zmysłach by tak nie zrobił. Można więc stwierdzić, że Martino nie do końca traktował mnie poważnie: przecież często ludzie kwitują, ze fajnie coś zrobić, ale ostatecznie się z tego wycofują... a fakt, że na spotkaniu byłam może nawet za bardzo nakręcona na tę podróż , tego nie zmieniał.

Okazuje się, że naszą wspólną podróż ocalił fakt, że... kupiłam pierwsza bilet (sic!), a Martino nie miał serca się wycofać! Martino prawdopodobnie postrzegał mnie jako małą, nie do końca ogarniętą dziewczynkę, która najdalej podróżowała po Gruzji i nic dziwnego, że mimowolnie wziął za mnie odpowiedzialność, która jak domniemam jest nieco go przytoczyła. Jednakże już po kilku dniach włóczęgi, Martino z uśmiechem stwierdza, że mógłby mnie zostawić samą i doskonale bym sobie poradziła ;)

To była bardzo ciekawa relacja, ponieważ jako teoretycznie obcy sobie ludzie, nie musieliśmy się o siebie permanentnie martwić, gdy tylko traciliśmy siebie z oczu, czegokolwiek wymagać. To dawało ogromny powiew swobody. Martino, kiedy tylko chciał - pracował, lecz nie ukrywajmy - była to nieco trudna do wdrożenia strategia, ponieważ przygoda stała na każdym kroku i próbowała nas mimowolnie wciągnąć w swe objęcia. Jednakże bywały take czasy, że potrzebowaliśmy prywatności i każde z nas szło w swoją stronę. Bywały też momenty, kiedy zatroszczyliśmy się o współtowarzysza. Do dziś nie do przeceniania wydają mi się nieprzespane nocki Marcina w niesprzyjających warunkach, po to, abym ja mogła spokojnie oddać się w objęcia Orfeusza! Niezapomniane zaś zostaną pyszne owocowe śniadania, walka o przetrwanie w pociągach, poszukiwanie delfinów, nauka pływania, podróż z kierowcą na heroinowym speedzie, wylegiwanie się w hamaku, indyjskie wesele, czaje urodzinowe, śmierć w oczach podczas podróży nepalskimi drogami i cała masa abstrakcyjnych sytuacji w których zawsze pozostawaliśmy wiernymi towarzyszami.

Często śmialiśmy się z Martinem, że jestem jego demonem z przeszłość, a może on moim z przyszłości.... Ciekawym jest fakt, że ten człowiek z drugiego końca Polski o zupełnie innym temperamencie, przeżywał kiedyś dokładnie to samo co ja, ogarniały go te same wątpliwości. Spędzaliśmy wiele godzin, często nie mogąc jeszcze zasnąć na rozmowach, długich konstruktywnych i tych mniej.

Nigdy z Martinem nie owijaliśmy w przysłowiową bawełnę. Jeśli coś nie grało, raczej nikt nie miał powodów, by to ukrywać, bo niby dlaczego? Nie było innej konsekwencji niż rozstanie się i pójście w swoją stronę... Dziwne, bo przecież w codziennym życiu, niejednokrotnie boimy się powiedzieć coś wprost, bo chcemy być poprawni politycznie. O ileż życie byłoby łatwiejsze, gdybyśmy byli bardziej szczerzy!

Martino otworzył mi wiele dotąd nieznanych "drzwi", do których nigdy nie zaglądałam, a to wszystko sprawiło, że świat zafascynował mnie jeszcze bardziej, ciekawość się wzmogła i zostało jeszcze więcej niewiadomych...

W konsekwencji, w momencie, kiedy nasze drogi miały się lada chwila rozejść usłyszałam jedno z najcudowniejszych zdań w stylu: byłoby wielkim błędem, gdybym jednak wymyślił tę historyjkę o babci...

Teraz, kiedy myślę o Marcinie, czuję jakiś dziwny wewnętrzny spokój i mam szczerą nadzieję, że pomimo dystansu i czasu jaki nas podzielił, jeszcze nieraz usiądziemy nad kubkiem gorącego czaja =)

Niesamowite, że można przypadkowo poznać tak wartościową osobę. Istnieje tylko jedna zasada -

musimy dać szansę światu, aby takie przypadki mogły się w naszym życiu pojawiać.


 
 
 

Comments


RECENT POSTS:
SEARCH BY TAGS:

© 2023 by NOMAD ON THE ROAD. Proudly created with Wix.com

  • b-facebook
bottom of page